dedykowany mojej Matce Emilii Mazur która nauczyła mnie czytać i pisać gdy miałem 4 lata
Wprowadzenie.
W 1998 roku rozpocząłem studia nad monografią parateatralnego zespołu „Warsztat” działającego w Lublinie w latach 1975-1978, którego byłem uczestnikiem i reżyserem. „Warsztat” wyprzedził o półtorej roku w metodzie i poszukiwaniach parateatralnych Jerzego Grotowskiego – twórcy parateatru i uważanego za największy teatr awangardowy XX wieku „Instytutu Aktora – Teatru Laboratorium” we Wrocławiu. Tezę tę wygłosił na sesji naukowej poświęconej 60-leciu Teatru Akademickiego w Lublinie w 1983 roku Przemysław Łoś członek zespołu „Warsztatu” a od 1978 uczestnik stażu Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu; obecnie profesor w IDMoS w Dundee w Szkocji. Wskazał wtedy na mnie jako głównego sprawcę prześcignięcia Jerzego Grotowskiego. Jednak nikt inny jak Jerzy Grotowski i jego „Instytut” uczył mnie i moich kolegów z „Warsztatu” metody parateatralnej podczas słynnego Uniwersytetu Poszukiwań Teatru Narodów pod patronatem UNESCO w 1975 roku w czerwcu i lipcu we Wrocławiu.
Monografia ta pod tytułem „Byt-istnienie. Czysta przestrzeń : parateatr lubelskiego „Warsztatu” 1975-1978 ” przygotowywana na maj 2006 wraz z promocją w budynku Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w 30 rocznicę wystawienia naszego parateatralnego spektaklu „Oddech i sen” nie doszła do skutku z powodu plagiatu jakiego dokonali na mojej publikacji z zakresu metodologii pracownicy jednej z uczelni w Warszawie w 2005 roku a o czym dowiedziałem się w listopadzie 2005.
Wracam do niniejszego tomu. W lecie 2005 podczas rozmów na temat parateatru z panią Anitą Wesner instruktorką hatha-yogi nagle zacząłem demonstrować na zadany przez nią temat improwizację parateatralną trwającą około godziny. Powstała wtedy „Pieśń zachodzącego słońca” a w następnych dniach i miesiącach „Wieczorna pieśń o nieskończonej ilości fal” i inne, z których postanowiłem ułożyć scenariusz spektaklu parateatralnego. Niektóre pieśni wykonywały wraz ze mną dzieci z Suwałk i Błędziszek w czerwcu 2005 niedaleko Rominckiej Puszczy jako ad hoc utworzony zespół „Dzieci z Błędziszek”. W tym samym czasie pisałem też teksty poetyckie realizujące moje kolejne poszukiwania formalne. Postanowiłem obydwa te wysiłki połączyć w „Pieśniach i tańcach” zamieszczając tam skomponowane pieśni oraz teksty poetyckie. Obecna redakcja tekstu zamieszcza pieśni jedynie w spisie treści podając ich tytuły ze względu na brak możliwości dorobienia notacji nutowej do dość skomplikowanych kadencji melodycznych /mieszkam poza miastem uniwersyteckim/. Został podany tylko tekst „Wieczornej pieśni o nieskończonej ilości fal” wraz z przypadkowo znalezionym tekstem o tym samym rytmie i ilości sylab i podobnym temacie opublikowanym w języku sanskryckim w „Kryszna – karnaamrta, 32”. Druga redakcja będzie zawierać już zapis nutowy wraz z dyspozycjami parateatralnymi do wykonywania.
Tak więc tom ten jest połączeniem moich 30 –letnich doświadczeń parateatralnych i studiów nad teorią parateatru wyrażonych w zawartym w nim scenariuszu parateatralnego spektaklu z doświadczeniem literackim oraz wieloletnimi studiami nad historią cywilizacji i filozofii. Leitmotivem wskazującym na te doświadczenia są użyte kilka razy w tekście początkowe wersy „Yogasutrani” Patańdzialego. Tekst ten otwierał „Oddech i sen” : recytowałem go stojąc przez minutę w asanie „Kruk”. Zasad sanskryckiej recytacji natomiast uczył mnie w Lublinie prywatnie dr Leon Cyboran w 1976 roku, na którego wykłady z sanskrytu miałem przyjemność uczęszczać już w październiku 1973. Efekt recytacji „Yogasutr” zademonstrowany podczas 1 „Próby” „Oddechu i snu” w maju 1976 wymyśloną przeze mnie własną metodą dr Cyboran pochwalił i uważał za udaną. Niech ten tom wyrazi również wdzięczność dla zapomnianej postaci zmarłego tragicznie w 1979 roku dr Cyborana jedynego ówcześnie w Polsce specjalisty z zakresu filozofii indyjskiej. Jak również zmarłego we włoskim Pontederry w 1998 roku Jerzego Grotowskiego genialnego twórcę awangardowych metod teatralnej i parateatralnej oraz ich współtwórców a moich nauczycieli parateatru wybitnych aktorów Teatru Laboratorium: śp. Zbigniewa Cynkutisa i żyjącej jeszcze Renie Mireckiej.
Swoje wiersze zawsze czytałem swoim znajomym – począwszy od 1970 roku - nigdy nie opublikowałem ani jednego tomu poezji a napisałem ich już 11.
We wrześniu 2006 moja matka Emilia poleciła mi skontaktować się z mieszkającym w Krakowie wybitnym polskim poetą Józefem Kurylakiem a moim przyjacielem od 35 lat dla konsultacji przy wydaniu tego tomu. Również w tym miesiącu mój syn Piotr zobowiązał mnie do natychmiastowego przepisania tekstu. Gdyby nie moja matka i syn tom ten – znając dobrze swój ciąg do studiowania coraz to nowych tematów naukowych – nie ukazałby się chyba wcale.
I jeszcze jedna osoba, której składam niniejszym wyrazy szczerego podziwu. Jest nią warszawianin Jacek Dobrowolski, dzięki któremu poznałem buddyjskie klasztory Szkoły Zen Kwan Um Czogje zmarłego w 2004 patriarchy Soeng Sahna i Sangi zmarłego w tym samym roku mistrza zen Filipa Kapleau w Falenicy i uczestniczyłem w oficjalnej praktyce zen w 1984 roku. Tym ostatnim zainteresowałem się w 1975 roku i przygotowuję obecnie do druku również za wielką namową mojego syna Piotra moje pisane od 2003 „Wykłady buddyjskie”.
Człowiek nie żyje na tym świecie sam a jego dług wdzięczności nigdy nie ma końca.
Kaligrafia
Kilkadziesiąt lat ćwiczyłem kreskę – zawsze czarną na białej kartce papieru.
Któregoś dnia usiadłem aby ćwiczyć kreskę – i nagle narysowałem koło
a potem prostokąt i trójkąt.
Na końcu narysowałem strzałkę,
której cel jak zawsze jest niewiadomy.
O czym to jest, o czym to jest?
Jak zawsze jestem uśmiechnięty !
30 listopad 2006.
Pieśń wieczorna o nieskończonej ilości fal
Flet - /nuty/
tekst - „Dzień się skończył,
Słońce zgasło,
a na niebie księżyc świeci –
My jesteśmy małe dzieci,
My jesteśmy małe dzieci”
Dzwonki, nocna kirtana. /ten modem powtarzać około 20 minut do godziny/
Zakończenie : mrdanga - /nuty/
A oto starohinduski tekst z księgi „Kryszna-karnamrta” : ta sama stopa akcentowa:
Krszna-kamrnamrta, 32
„Twacz czhajsiawam
tri – bhuvana
dbhutam ity awehi
macz czapalam cza tawaa
wa mam wadhigagjam”
I tłumaczenie z sanskrytu:
„O Kryszno wspaniale grający na flecie,
piękno Twoich dziecięcych czynów
jest czymś zadziwiającym w tym świecie.
Ty znasz poruszenia mojego umysłu,
a ja wiem, kim Ty jesteś.
Nikt nie wie o tym, jak poufny jest nasz związek”
Pachnący kurz
Kiedy idziemy wiele godzin lasami przez konwaliowe pola
a potem wśród łanów zbóż, kolorowych pól hiacyntów
i duszących zapachów białych lilii –
nic nie mówimy do siebie.
Poruszamy się powoli, opaleni z plecakami
oglądając kosmiczny teatr wśród olbrzymich przestrzeni:
spektakl zachodzącego słońca.
Dopiero we wsi omawiamy szczegóły architektury:
prostych stodół, zabudowań z werandami –
owiniętych w powoje, bluszcze, ozdobne osty,
w stawy z rzęsami, cierpkie wiśnie i dialogujące kaczki –
tajemniczych jak nieziemski zapach maciejki.
W nocy patrzyliśmy długo w księżyc
owinięci w zapachy lasów i pól,
tańcząc, tańcząc, tańcząc –
jak małe dzieci –
nie mogąc potem trafić do mieszkań:
idąc, potykając się o korzenie drzew – tak jakbyśmy byli pijani.
Nie wrócimy do miasta,
nie wrócimy do niego już nigdy –
idziemy i patrzymy na siebie
nie wierząc własnym oczom:
dwa upalne miesiące minęły jak ćwierć sekundy !
Jakby nas nie było.
Rok 2005
Latoś piękne roku tego,
Papież zmarł kwietnia drugiego,
Tsunami uderzył w port w Luizjanie,
Nie módl się za nami Panie.
Łońskiego roku zmarł Derrida,
autor dekonstrukcji,
twierdził, że jesteśmy stworzeni
dzięki literackiej konstrukcji.
Rorty koniecznie zawiesił swoje sądy,
Foucault rozwijał dyskurs z dyscyplines,
W dalekiej Polsce ludzie w pustych pokojach krzyczą z głodu,
Panie nie potrzebujemy już dowodu.
I tyle teorii chaosu
w teoriach zachodniej cywilizacji
i teorii podmiotu, który poznaje i nie poznaje.
Nie płacz za nami Panie, to już nic nie daje.
Wiele lat już czytam i piszę dniami i nocami.
Matko Święta nie módl się za nami.
Latoś liście rozstały się z brzozami – w maju –
Tao – ko, tao – fei, czang – tao.
Jedynie daleko daleko, gdzieś w transcendentalnym świecie
dwoje weszło w śmierć śmiało
obejrzeli Kosmiczną Manifestację
Tao – ko, tao – fei, czang – tao.
A śmierć jest jak woda bez końca i początku,
nieskończona łódź płynąca przez przestrzeń
w której już jeden oddaje się praktyce
i prowadzi go kotwica aby tańczył z kijem,
a drugiego aby się z nim wywijał.
Tak się ciągle schodzą i rozchodzą
jakby Bóg ruszał jedną i drugą nogą
stojąc na kwiecie lotosu
a naokoło liście rosną nad wodą.
Jeśli się rozejdą
Bóg będzie musiał umrzeć
Mimo, że żyje już lat miliony.
Dlatego w mistycznych światach święci palą papierowe lampiony.
Tak wyglądają liście rosnące nad wodą,
Zielone jak zielone latoś tego roku
nad zieloną taflą dobrze ukrytego jeziora..
Ukryty jak pachnące kolorowe kwiaty jest też Śri Krszna –
Czarny i ciemny.
Ach! jaka niesamowita manifestacja!
Nigdy dość tańca ! Nigdy dość tańca!
Umiłowany, jednak śpiewam do ciebie – jak kobieta w błogosławionym stanie –
dbaj o kolana, stopy i stawy szczękowe,
nie będzie gotowe naczynie rozpaczy :
człowiek pękający jak gałąź leszczyny
wśród milczenia białego śniegu i lodowatego nienawistnego mrozu.
Jestem piękna jak nieskończone fale –
one wszystkie są moimi dziećmi.
Nic nigdy nie robię –
A one kręcą się jak piasty kół w pachnącym kurzu.
W ten sposób równowaga zostaje zachowana
i nigdy nic nie trzeba robić.
Pod niebem, słońcem i księżycem
i łuk zostaje zachowany.
Pieśń Zielonego Jeziora
I.
Co robią dzieci?
Wśród stodół, beczących merynosów i wiejskich zabudowań?
Tańczą, stoją w kole, nabijają rytm klaskaniem
Wśród zielonych wzgórz, dolin, pasących się kóz.
Co tańczą dzieci?
„Pieśń Zielonego Jeziora”, „Kawaleryjski marsz”;
Pierwsza figura w pierwszym utworze:
Lekki obrót, dwa oklaski, lewa noga lekko w bok,
Prawa noga lekko w bok, dwa oklaski.
Drugi utwór; każde dziecko w środku koła,
Druga figura: dzieci na wprost zmieniają miejsca.
Kilkadziesiąt kilometrów za miastem trwa ostry równy rytm:
Tańczą dzieci jak ladies i chavaliers sons a la Siecle de la Renessainses
figura za figurą.
…Lecą stare czaple, startują łabędzie, przelatują nieskończone zgromadzenia bocianów…
Tańczą „Dzieci z Błędziszek”
cały wieczór, całą noc.
II.
A teraz zwracam się do ciebie: dorosły mężczyzno i dojrzała kobieto –
odpowiedzialnych obywateli, podatników Skarbu Państwa:
idź za miasto, szukaj tych dzieci.
Szukaj tych dzieci cały dzień.
Zapewniam cię: nie znajdziesz ich nigdy.
III.
Kiedyś zejdą się znów – po przelocie czapli czarnych jak noc,
krzykach łabędzi i lotach bocianów:
wyjdą z nad Zielonego Jeziora
jak boskie stworzenia;
będą wirować w kole,
nabijać ostry rytm
- a la ladies et chavaliers sons de la Siecle de Renessainses -
wśród zielonych dolin i wzgórz, krzyczących merynosów,
cały dzień
całą noc,
figura za figurą.
Nigdy nie rób tego, czego nie powinien robić mężczyzna
Nigdy nie mów kobiecie, że jest piękna –
gdyż dzień i noc też chcą mieć swoją chwałę!
Las kryje dziennych wędrowców idących po konwaliowych polach i śmiejących się do krzyku gawronów,
a potem oglądających zachodzące słońce: triumfalne krzyki Czerwonego Boga
wśród olbrzymich kosmicznych przestrzeni: ostatnie taneczne kroki w Sali Zmartwychwstania:
och, boski Amonie, boski Ra: niech będzie wielbiona twoja tarcza we wszystkich trzynastu domach!
Nigdy nie mów kobiecie, że ma piękne usta i język-
gdyż deszcz, śnieg i górskie strumienie też chcą mieć swoją chwałę!
Las kryje nocnych wędrowców idących ciemnym przesiekami pod kosmicznym parasolem gwiazd.
Pytam was bramy nocy: cóż jeszcze macie do powiedzenia kochankom?
I jakie miłosne tajemnice spojrzeń są w was zatopione?
Gdy nagle stanęli naprzeciw wschodzącego księżyca: Kosmicznej Manifestacji.
Och, boskie bramy nocy, boski Ach: niech będą wielbione nocne tańce,
Skryte miłosne śpiewy.
Nigdy nie mów kobiecie , że jest inteligentna-
gdyż mistrzowie zen też chcą mieć własną chwałę!
Las kryje siedzących wśród drzew; gdy wracają o zmierzchu nie mają nic-
nawet nie pamiętają nawet śpiewu leśnych ptaków,
niosą tylko wyszukany wśród drzew kij
przystrojeni girlandami leśnych kwiatów.
Nigdy nie mów kobiecie, że ma piękną twarz-
gdyż nieśmiertelni bogowie tez chcą mieć własną chwałę!
Powiem ci tajemnicę: kiedy mówisz do kobiety te wszystkie słowa, które pojawiają się same
i mówisz bez przerwy jak boski poeta uwielbiający jej wszystkie części ciała
otwierasz śmiertelny spektakl – jak aktor prologu przedstawiający
bohaterów dramatu i spektakl: akt za aktem.
Mówię do ciebie jeszcze raz, dobitnie: mężczyzno, boski poeto:
kiedy mówisz do kobiety te wszystkie słowa - zwycięża cię,
gdyż nie potrafisz robić tego co ona.
Och, niech zmowa tajemnicy pokryje brakiem słów te szokujące misteria.
Nigdy nie mów kobiecie, że jest piękna-
powiem ci jeszcze jedną tajemnicę: gdyż kobieta nigdy nie jest na czele,
nawet gdyby ja czcili kochankowie-
jej aktorzy i poeci, którym w wielu aktach
wkłada te lub inna maskę: kobiety, mężczyzny, rodzącej się dziewczyny..
Gdyż zawsze tak było i będzie, że zjawia się ktoś przybyły z transcendentalnych niewidzialnych przestrzeni,
z nadziemskich ogrodów, z niebiańskich Arboretum, z kosmicznych aspektów-
kto będzie do niej mówił wiele godzin o prostych sprawach
a potem nagle użyje niezrozumiałych starożytnych składni-
i ona ich nie zrozumie.
Dopiero wtedy rozpoczyna się manifestacja świętych otchłani, odwiecznych pieśni i świętych krzyków:
„Atha patańjala yogasutrani
prathamah samadhi padayah,
atha yoganuśasanam
yogaś cittavrtta nirodhah”.
Głupszy ode mnie – a mówi, że jestem z KOR-u
Ma nos jak „Porto Rico” – a mówi, że jestem z KOR-u.
Owszem widziałem Borusewicza na dziedzińcu KUL,
Modzelewskiego na zjeździe „Solidarności”,
Był tam i Kuroń i Geremek i co z tego?
Nie wiem jak mówił Jan Józef Lipski
i nadzorcy loży „Kopernik” –
a mówi, że jestem z KOR-u.
W Lublinie w Parku Saskim w nocy pachną kwiaty,
na gdańskich plażach pachnie sól –
jak głęboki oddech oceanu.
W Łazienkach z wysoka patrzą na ludzi pawie
dzikie kaczki latają wśród martwych posągów
jak opowieść o Condillacu –
a mówi, że jestem z KOR-u.
Studiowałem hebrajski i sanskryt i recytuję:
„patańdziala jogasutrani
prathamah samadhipadajah”,
filozofię, etykę i metodologię –
a mówi, że jestem z KOR-u.
O co ci Bolek idzie? Pytam i schodzę mu z drogi.
A on zaczepia mnie na ulicy
i mówi mi, że jestem z KOR-u.
No pewnie, że brałem udział
i w marcu i w sierpniu i byłem
internowany;
kręciłem bibułę, tworzyłem
od zera prasę „Solidarności” –
a on mówi, że jestem z KOR-u.
Moja pierwsza sympatia była żydówką
Ale byłem na stażach i u Grotowskiego,
znam nieźle zen, byłem dwa razy bezrobotny,
nieraz z głodu ledwie co żyłem –
a on mówi, że jestem z KOR-u.
O co Bolek idzie? Pytam i schodzę mu z drogi.
A on krzyczy w ząbek czesany
i wyje mi w ucho: „ty z KOR-u”.
Jestem normalny i idę: w pepegach i z plecakiem
i w podkoszulce na lewą stronę,
amerykańska kurtka wojskowa
w termosie mam kawę –
a on mówi, że jestem z KOR-u.
Myślałem, że kiedyś pojadę do Stanów Zjednoczonych
zobaczę Idę Rosenberg,
pójdziemy do Central Parku –
rozdzielił nas Gomułka
i Bolek i Lolek i Felek –
i mówią, że jestem z KOR-u.
Kochana Ido, żyję:
W Przemyślu jak wtedy znów pachną i rosną fiołki.
„Ta joj, ta kłaniam się pani uprzejmie” –
a oni mówią, że jestem z KOR-u.
Tak tutaj czas leci nad Wisłą i Zakopanem...
i wielu żyje by przetrwać.
Szlag trafił rozmowy o mikrobiologii
z Gildą Rosenberg nad Sanem.
Nieraz idę za miasto
na konwaliowe pola,
i boję się wrócić do miasta...
wracam gdy ciemno w nocy –
gdyż mówią, że jestem z KOR-u.
Mam 54 lata i jestem człowiekiem awangardy
Po 47 dniach harówy odszedłem od komputera
i po raz pierwszy zamknąłem oczy:
znów byłem na uniwersytecie, słuchałem underground.
i pomyślałem: przecież jestem człowiekiem awangardy
i zawsze taki będę.
I po raz pierwszy po 9 zimnych latach byłem zadowolony.
Pomyślałem też; jak to jest?
Przecież politycy widzą własny splendor jako koniec drogi.
A ci co jej szukają odchodzą od społeczeństwa –
i dochodzą do wirtuozerii w logice, analizie tekstów;
tańczą i szukają bezbramnej bramy: bez smaku i zapachu;
idąc przed siebie i nie oglądając się:
wśród ludzi, miast, wsi, znajomych i zabytków.
I po raz drugi byłem zadowolony.
I zaczęły przelatywać obrazy: nocny śpiew słowika w głębokim lesie,
niesamowity ogrom Księżyca i Słońca,
śmiertelny bieg czterorękich istot za Lotosowymi Stopami Pana:
lasami, lasami, rzekami, polami:
Hare, Hare, Rama, Rama
Miłosierny: nic nie mów,
Nic nie mów, nic nie mów, nic nie mów:
przygotowana już szata bez szwów, posąg bez spojeń:
nieśmiertelna Sześcioręka Istota biegnie już
do Świątyni Milionów Lat.
Hare Hare Kriszna Kriszna !
Wykonywane są nakazy sprawiedliwości.
W pięknych aktach sadzone są boskie kwiaty:
Agni Agni Agni Agni!
Budda bez litości uderza swoim kijem zen:
chwała mu !
Pomyślałem: jeśli zostawisz wszystkim ich własne sprawy
i zostaniesz człowiekiem awangardy,
poruszający się swobodnie wśród stylów underground,
wśród tych smaków i zapachów znanych jedynie ludziom uniwersytetu
i będziesz doskonale wiedział, że nie wiesz gdzie jesteś
i będziesz robił tylko to, co kochasz;
będziesz zadowolony.
Tak wygląda świat: gdyż nigdy innego nie było:
nieskończonych logicznych ciągów,
oraz boskich poetów, którym płacz zatkał usta i wyruszyli w nieznane...
i ich pięknych kobiet, którym kupują kwiaty
przez cały dzień,
i idą do nich przez całą gorącą noc,
a one krzyczą i mówią przez łzy:
„zawsze wiedziałam, że tak będzie!”.
Forma retoryczna
Otóż nie rozpaczamy – a twierdzimy, że poezja nie ma współczesnym nic do powiedzenia,
Gdyż nie potrafi wyprodukować „Smokstak cigar factori” ani „Cachou La Jaunie”,
Ani wymalować jak Marilyn Robertson „Kobiety w czerwieni” i „Chic” i „Ooh La La”
Lub „Kajmanowych palm” jak nikomu tutaj nie znana Charlene Olsen.
A co potrafi Masao Ota w swoich „Daisies”?
Lub Sengai,
Lub Feinstein i inni w swoich tulipanowych aranżacjach?
Jesteśmy też pewni, że śnimy oglądając Ogród Botaniczny w Kalkucie z 1912 roku,
Gdyż nasze oczy nie wierzą, że taki ogród mógłby istnieć-
A więc nie wierzy nasza dusza – o ile taka może jeszcze istnieć-
Gdyż informują ją nasze oczy.
Nasze oczy nie wierzą już w wiele rzeczy – gdyż za dużo widziały,
Z tego powodu nasza dusza nie wierzy już w wiele rzeczy.
Nasze uszy nie wierzą też w wiele rzeczy,
Dlatego nasza dusza nie wierzy.
A gdzie jest ten, który panuje nad duszą i oczami – i jest przed nimi
I co robi on gdy zmarła dusza – gdyż nakazały jej umrzeć jej oczy?
Czy wyprawił jej pogrzeb i jakich kwiatów do tego użył?
Czy też tańczył i śmiał się?
W jakich girlandach on przebywał i z jakich transcendentalnych kwiatów byłu zrobione?
Czy przypominały nasze lilie wodne: białe grzybienie, złote lotosy?
A kroki w transcendentalnym tańcu:
Kirtana? Pomiar nieba? Dojrzewanie czystych liści nad wodą?
Tak więc twierdzimy, że jedynie patrzymy na ten świat –
gdyż zmarła nasza dusza i nie poznaje już tego świata i nie wierzy już w żadne rzeczy.
I twierdzimy, że już jej nie ma.
Mimo to oglądamy „Białe piwonie” z Art Museum w Bostonie:
naturalna szkoła okresu Tang,
i białe orchidee i hibiskusy
lub czarne glify na białym: „podstawowe elementy zen”:
prostokąt, trójkąt, koło.
Tak więc nie wiemy jaki jest ten, który nie myśli
i który nie kocha już tej, która nie może znać tego świata
gdyż wołała umrzeć bo tak nakazały jej oczy,
i jak odszedł z jej pogrzebu,
jak szedł i w jaki sposób, i dokąd poszedł?
Czy była to noc, w której wiklina i księżyc
przeglądały się w czarnej szeleszczącej wodzie:
i która do dziś toczy swoje opowieści jak o wielkim starożytnym mieście?
Czy był to zmierzch, w którym świat zapada w sen
i tylko ptaki rozwijają na drzewach swoje filozoficzne komentarze?
Posłuchaj, posłuchaj tej historii pięknego i wspaniałego miasta:
nie naszej Architektury.
I filozoficznych teorii opowiadanych przez tych, którzy siedzą na drzewach –
nie naszej Logiki, nie naszej gramatyki.
Tak wygląda świat, nie oglądany przez śmierć gdyż zamknęła na niego swoje oczy –
a ten, który jej już nie kocha odszedł w niewiadomym kierunku.
Czy szedł po falach wody?
Czy wysłuchiwał kosmicznych opowieści ptaków
O konieczności zmierzchu i konieczności nocy?
Lila lila, rasa lila
Gauranga rasa lila,
Mama lila, mama lila
Gopala Govinda
Lila lila, rasa lila
Gauranga Gauranga
Mama lila, mama lila
Gopala Govinda
Lila lila, rasa lila
Gauranga Gauranga
Mama lila, rasa mama
Gopala Govinda.
Kiedy oglądam twoją twarz piękną z lotosem wpiętą w głowę
Kiedy oglądam twoją twarz piękną z lotosem wpiętym w głowę
I białymi perłami,
Wśród przepięknych strumieni i gór idącą nad jeziorami...
Jesteś naprawdę tak piękna...?
Naprawdę stoisz nad brzegiem jeziora...?
Każdą noc i dzień poświęcam na oglądanie twoich obrazów:
kiedy siedzisz wśród blasku księżyca-
a on jest jak twoja twarz i twoje życie-
Ubrana w czarne suknie i tiule, ciemne jak granat, i trzymasz białe lotosy
blisko Stóp Kriszny, Tego Który Czerpie Radość;
a w tle: białe łabędzie, świątynie realne lub w domyśle jak gathy nad wodą
pełne bram: opowieści o Najwyższej Istocie-
wibrujących dźwięków, które rozmawiają z tobą w zachwycie: „Ach zostań ze mną,
pójdziemy gdzieś daleko mając nagie torsy
ubierzemy się w girlandy, kolorowe szaty, girlandy i bransolety. Nie odchodź:
gdyż pachną hiacynty, leśne kwiaty, dzikie róże
a ptaki przedstawiają nam boskie obrazy,
od których drży nasze serce i boi się rozmawiać,
i skrywa się: raz za słońce, raz za Księżyc
i rozmawia z oczami: wyjdźcie, zobaczcie, boscy posłańcy, widzowie,
wielbiciele tajemnych uderzeń nocy:
czy idzie Addorowana Zakochana Kobieta pomiędzy lasami Pinus Insignis?
Czy stoi nad brzegiem Yamuny?
I patrzy na białe ibisy?
Czy sama jest Yamuną trzymającą czerwone lotosy
I biegnie nad Radha-Kunda?
Płynie już jeziorem
wśród kwiatów lotosu
a boski księżyc odbija się w wodzie,
w której zanurza swoją twarz.
Cały jestem w wibracji i wibruje moja dusza i ciało: gdyż nocami i dniami trwają rozważania
twoich imion, dyskretnych zmian pozycji bioder i stóp
i nazw i zapachów kwiatów i roślin, którymi byli owinięci:
Oglądany Oczami i Stwarzający Spojrzeniem.
Poskręcane jest moje ciało, zupełnie wygięte, wyrzuca ręce nad głowę a biodra w tył i w przód,
język, usta i wargi wykrzykują doskonałe definicje,
moje nogi zachowują się jak korzenie kwiatów, coraz to innych: pachnących oceanem lub
zielonym lasem – co się z nimi dzieje?
Promieniuje czarny blask nocy
Rozwija kwiat, który ma wiele milionów lat
W Transcendentalną Osobę
Olśnienie /Illumination. In my mirrors I don’t see Krishna, Lord of Lord Gauranga/
Dzień ma 16 godzin, gdyż tyle codziennie haruję
Od 27 lat, niewiele z tego mając; materialnego luksusu wyrzekłem się już dawno
gdyż nie wypada posiadać w tym świecie zbyt wiele.
Ani radia, ani telewizora, nawet samochodu, aparatu fotograficznego, nawet roweru.
Nie wypada tez jeść za dużo gdyż patrzy na ciebie Rygorystyczna Laska: Oczy Pasterza.
Te nigdy nie dadzą spokoju gdyż tak są skonstruowane:
prędzej umrzesz niż je zobaczysz,
i nawet mama ci nie pomoże
nawet gdybyś chodził po wodzie
i był oświecony jak Sam Nasz Miłosierny Pan Budda
który zakazał zabijać zwierzęta
gdyż zrozumiał mowę ptaków
i rozmowy drzew
i oddał się zapachowi kwiatów
Pisać też nie wypada za wiele, gdyż forma jest tylko pusta i wywołuje rozczarowania,
Rozczarowanie powoduje cierpienie,
Każda forma powoduje cierpienie.
Rozważanie każdej formy powoduje cierpienie
I też jest puste.
Dzień ma 19 godzin, 5 godzin ma noc, i takie jest lato.
Jeśli będziesz oglądał nocne niebo okradniesz dzień,
Jeśli nie będzie okradał nocnego nieba okradniesz noc –
Ty złodzieju!
Przez 19 godzin dzień w dzień oglądam ludzkie myśli:
ulice, samochody, sklepy, zabytki,
muzea, gazety, internet, dzieła sztuki,
biblioteki, starocie, parlamentarne dyskusje,
wojny, bezrobocie, ludzi, pogrzeby
Idę wśród ludzkich myśli, gdyż wymyślono chodniki.
Czasami nimi jadę: samochodami, pociągami
słyszę też myśli innych ludzi, kiedy otworzą usta: aaa!!!
Głowa mistrza spadła: ha ha ha!
Pójdziemy dziś do auli uniwersytetu
I będziemy oglądać helisy tupetu
i zarozumialstwa: citation per citation
as correspondence theory
aby nie było miski zupy
i absolut przewrócił się z głodu i zimna.
Nauka jest więc bezużyteczna gdyż trafia w formę a ta jest pusta
Jak nieskończona ilość stron internetu: encyklopedii,
A ta jest jak Zgromadzenie Nieskończonych Ilości Płatków Śniegu w Srebrnej misce:
„cieszę się, że wyjechałeś w Himalaje”. Czyli po polsku: „I gonna swiming to you!”.
Jest masę wody a ta pryska. Słońce przesuwa się nad zakrzywionym niebem-
idę do przodu wraz z nim,
potem przejmuje mnie Księżyc i lecę do góry
aż zatrzymuje mnie Kotwica Aspekt Transcendentalny
realny zapach kwiatów
więzi intelekt i zmysły
i ciało ozdobione wyrafinowanymi przedmiotami
wiszą na nim leśne girlandy
i tak zostałeś mistrzu pochowany,
Czy chciałeś tego czy nie.
A wraz z tobą Boskie Ogrody
I Śpiewający Bez przyczyny Flet:
Transcendentalna Ojczyzna schowana wśród białych lotosów,
hodowana blaskiem księżyca:
huśtawka oderwana od ziemi:
Przyczyna Wszystkich Przyczyn.
Mój dzień nie ma godzin i dni ani nocy gdyż wszystkie one są puste
I powiewają puste sztandary
A moje życie ostrożne jest ostrożne
Powiedzcie mi gdzie maliniska w lesie i pola ostrężyn, gdzie przechodzi rudy dzik,
gdzie leśne konwaliowe plantacje?
Idę za moim życiem krok w krok
Gdyż muszę je odprowadzić
Tam gdzie mnie o to poprosiło
Taniec czarnego żurawia
W ciągu dnia i nocy bez przerwy oddycham –
czy tego chcę czy nie.
Również bez mojej kontroli –
moje nogi, usta i wszystkie funkcje rozumowania
odgrywają codziennie wiele tysięcy spektakli.
Jeśli to pierwsze nazwiemy Nie – Uwarunkowane
a drugie Zatopione w Oceanie Przyczyn:
będziemy mieli rację.
A więc taka jest nasza opowieść…???
Przed którą przestrzegali nas Mistrzowie Wschodu
tłukąc bez litości kijem…???
Czym różnimy się od czarnego żurawia
opowiadającego - w tańcu – o tajemnicach przyrody
i jej tajemnych związkach
promieniujących jak słońce i księżyc?
…
Również bez naszej zgody rodzimy się i umieramy :
„Jak to jest, jak to jest? ”
A więc niech przewodzi nam czarny żuraw -
skoro tego nie potrafi żaden człowiek –
i niech powozi złotym rydwanem
obitym czarnym hebanem :
ten rydwan będzie Wehikuł
i wyniesie nas ponad ziemski cyrkuł.
I będzie tym odwiecznym pytaniem :
„co się z nami stanie?”.
Rodzimy się i umieramy
a pomiędzy tym oddychamy –
gdyż nie wolno nam poznać tego świata…
I nawet kiedy wyksztusisz ostatni oddech
w sali białego szpitala wśród cichej radosnej wrzawy komputerowej aparatury
nie poznasz Tego Który Żył, Który Żyje i Który Będzie Żył…
- dwa uderzenia laseczką –
Fu – Kan (skandowanie)
Za – Zen
Zen – Dzi
Do – Gen
Dzio – Siu
Yun – Men
Fi – Lip
Kap – Lo
Bodhi –
Dharma
Mo !
Muuuuuuuuuuu (demonstracja
Muuuuuuuuuuu ćwiczeń głosowych)
Muuuuuuuuuuu
- jedno uderzenie laseczką –
Epilog
Api Tapi Valley:
Białe płatki, żółte pręty, zielone liście
Dwie części życia już przeżyłem
i nie zdobyłem sławy.
Gdyż człowiek dobrze wychowany
musi być starannie wykształcony
aby zawsze mógł przedstawić podstawowe definicje.
Chciałem też zostać mistrzem zen
i zostałem mistrzem zen –
a po drodze mistrzem jednego z niezrozumiałych systemów yogi.
Niemniej przyszli też starzy towarzysze:
internowanie, choroby, cierpienia i bezrobocie:
zupełny brak sprawiedliwości.
Życie więc uczyniłem ćwiczeniem
i przestałem się od niego odróżniać:
tak jak postępuje stary czarownik.
Trzecią część życia postanowiłem spędzić
studiując dzieje i historię kwiatów:
rododendronu, lotosu, tulasi i hibiskusa
i rozważać pochodzenie ich nazw:
superpięknego Rhodon x sheilae z Mt Kanibalu
nabrzmiałego Rhodon Viriosum z Mt Minnigen
szokującego Rhodon Macrophyllum z Mt Townsead.
Jeżeli potrafisz wyobraź też sobie wysokie leśne wąwozy
gdzie wśród szpalerów rhodonów i hibiskusów
nagle pojawia się Wysoka Opalona Postać
w niebieskich szatach z dzwonkami na nogach
w sznurach korali, tańcząca i grająca na flecie.
A koło niego śmiejąca się bez przerwy
ubrana na czarno kobieta z czerwonymi lotosami.
I tak schodzą w dół, z gór, przez cały dzień, wśród fioletowych drzew rododendronów
tańcząc i śmiejąc się
aż do jeziora – gdzie przy świetle księżyca
dołączają do nich nocne tancerki.
Nie mam już więcej nic do powiedzenia –
i przechodzę na drugą stronę tak jak postępuje mężczyzna.
Tutaj po drugiej stronie nic już nie ma.
Rosną tylko niesamowite gatunki kwiatów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz